Zaproszony przez ciekawość, wychodzisz z chytrym uśmieszkiem na balkon, oczekując widowiska. Rozsiadasz się z resztką kawy i rozsądku na zmarnowanym krześle, otoczonym żywym płotem z pelargonii i wybałuszasz oczyska na ścianę naprzeciwko…
Rejestrujesz, podziwiasz… sekunda po sekundzie, klatka po klatce, doniczka po doniczce. W jednej chwili, jak na kilkunastu ekranach oglądasz dziką zieloność flory, obserwujesz pojedynki spojrzeń, czy jeszcze mokre od mydlin codzienne obrządki, rozsądki… Kilkanaście ram zaklinających obrazy; sztuczną lub wyschniętą naturę, dynamizm kolorów, pewność w stylu od-twórców.
Czujesz się pewnie, nęconony ciekawością i podniecony bezwstydnym swym gapiostwem; bo przecież po to są filmy, sceny i seriale: dla ludzi. By je oglądać.
Karmisz ego obcymi słowami, kłótniami i niepowodzeniami innych, by za chwilę nadziać się na wyrwany z kontekstu, bezczelnie beztroski śmiech. Kołyszesz się na falach emocji, bezwstydnie utrzymując wzrok wysoko nad powierzchnią i oceniasz otaczające Cię migawki. Montujesz je we własne wersje, historie niespełnione, niedokończone, nieTwoje, dlatego takie smutne i bez wyrazu.
Nagle
czujesz coś jeszcze. Czyjś wzrok na sobie… Jak jęzor wielkiego psiska pozostawia nieprzyjemne, obleśne wrażenie… Twój otwarty balkon staje się klatką z naiwnych przekonań o wolności.
Sam stajesz się filmem, serialem, obrazem.
Dziełem sztuki stajesz się, człowieku.
Sztuką mięsa na balkonowej półce.
Bardzo fajne i błyskotliwe i zmysłowe i…martowe takie 😉
Dziękuję 🙂