Codziennie, kiedy przechodzę ulicami mojego miasta, zatapiam opuszki palców w chropowatej powierzchni kamienic i kamiennych ogrodzeń… Przez ich fakturę pełną niedoskonałości, z łatwością przepuszczam całą gamę tętniących we mnie emocji… Nasze niedoskonałości łączą się w tańcu, w takt bicia mojego serca.
W tej chropowatości kamienia odnalazłam chwilę zapomnienia i spokój… Mam wrażenie, że w jego szczelinach mogę zamknąć tysiące opowieści z mojego życia, które nie chciałabym wyjawić nikomu. I zamykam je tam na zawsze…
Dlaczego akurat kamień? Czemu powierzam swoje zaufanie czemuś tak surowemu? Bo jego niejednolitość i surowe piękno zaklina wszelkie emocje, sprowadzając je do ciszy i spokoju. A właśnie tych dwóch rzeczy trzeba mi najbardziej, kiedy staram się zebrać myśli. Kiedy w całym natłoku informacji pragnę wyłowić jedynie te, dzięki którym odnajdę odpowiedź.
Patrząc na budynki, próbuję nieśmiało prowadzić dialog, na który odpowiadają mi tylko ciszą… kojącą ciszą. Jak prawdziwi przyjaciele; chcą bym sama w sobie mogła znaleźć tę odpowiedź, bez zbędnych wywodów, bez oceniania. Tylko cisza pełna zrozumienia i spokoju.
Cieszę się, że pojawiło się to opowiadanie. Wzbudza (we mnie) wiele cudnych wspomnień. Komentarz, który przeszedł mi do głowy, gdy czytałam je po raz pierwszy to słowa Zbigniewa Herberta:
„Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równym samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie
kamiennym sensem
o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania
jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności
czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło
– Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym”