Pamiętam nasze pierwsze spotkanie; wiatr wściekle dął w okna, jakby chciał wyrazić sprzeciw nadchodzącej jesieni. Siedziałam w fotelu w dresach, bez makijażu i obawy, że ktoś mnie tak zobaczy. Wolna od trosk i tuszu do rzęs, popijałam wino z ulubionego półlitrowego kieliszka, przerzucając kanały kolorowego pudła. Wtedy obok mnie na pufie pojawiła się ona; drobna, w czarnych rajstopach (jak później się okazało, rajstopach nie byle jakich, ale pobudzających krążenie), i szarym, luźnym swetrze. Popatrzyłam na nią zdziwiona, ale zanim otworzyłam usta, ona zasypała mnie historią na temat swetra, nie- owczego, ale alpakowego, jaki on jest lżejszy i nie uczulający, wspaniały sweter- lekki i wygodny, a przede wszystkim modny, bo szary, a szary nie wychodzi z mody. Jej słowa zawijały się wokół mnie jak szal i miałam je już powyżej uszu, gdy w końcu umilkła i popatrzyła z poważną miną…
- Ale wiesz, po co tu przyszłam? Bo przecież nie po to, by opowiadać o swetrze. – wybuchła śmiechem podnosząc nogi i połyskując rajstopami, odbijającymi światło telewizora.
- Nie wie… – nie dała mi nawet dokończyć.
- Jak to? Jakaś ty głupiutka… Swoją drogą, kochaniutka, ty też powinnaś sobie kupić coś, co poprawi ci samopoczucie ciała, coś co cię uzdrowi… ale na ploty jeszcze będziemy miały czas… – pochyla się i patrzy mroźnym błękitem – Przyszłam, byś włączyła TO.
- Co? – patrzyłam i już nie byłam pewna, co bardziej mnie dziwiło: jej postać, przybycie czy szara alpaka ciągle biegająca mi po głowie.
Próbowała mnie zmrozić wzrokiem, a może zmrozić cały pokój? Może to sweter spowodował, że nie osiągnęła wystarczająco niskiej temperatury i zamiast lodu, pociekła woda… całkiem dużo wody. Lały jej się z oczu wodniste grochy, ogrochowując szare cudo.
- Ja muszę to obejrzeć! Ty nic nie rozumiesz! – szlochała. – Bo mnie tu w prawym boku strasznie kuje praktycznie co piątek, a w kolanie chlupie jak w sedesie… A o łazienkowych sprawach już nie wspomnę… – zmarszczyła drobny nosek, dopełniając wyraz trwogi smutnym łukiem pełnych ust.
- Powiedz, co chcesz obejrzeć, to ci włączę – mówiłam delikatnie, strącając asertywność w przepaść. Chciałam przy okazji zrzucić też alpakę, ale się skubana rozbrykała.
- Naprawdę? – wpatrywała się we mnie zamglonym nieboskłonem, a dłońmi starannie poprawiła czarne włosy związane w zdrową cebulę. – Włącz 'ludzkie pasożyty’, są na trójce. – powiedziała, o dziwo, krótko.
Nie chcąc dalej drążyć tematu, ni wywoływać kolejnych spazmów, włączam posłusznie 'trzy’ na pilocie i obie zagłębiamy się w rzeczy, których wolałabym nie być usłyszeć. Czułam się jak na torturach, czułam każdy mięsień i wijące się stworzenia pod skórą… i w trzustce, i w stopie… i w ogóle… zwłaszcza w ogóle… Nie wiedziałam, czy lepiej zemdleć, czy wypłakać, a może znowu wybuchnąć… choć kolejne otwarte rany będą tylko zaproszeniem dla wijących się gości…
Spojrzałam kątem oka na moją towarzyszkę… a ona… się śmieje. Bezczelnie szczerzy ząbki, lekko mruży oczki, za których kąciki trzymają ją zaciekle kurze łapki.
- Też to czujesz, prawda? – zapytała prawie bezgłośnie, aż mnie ciarki przeszły… a właściwie… czy to na pewno były ciarki… mam taką nadzieję…
- Tak… każdy przypadek na sobie czuję, a ciebie to tak bawi? – syknęłam czując się zdradzona, chowając empatię do kieszeni. Alpaka już się nie zmieściła.
- Oczywiście, że raduje mnie fakt, iż nie jestem sama! Nic tak nie cementuje przyjaźni jak stara, dobra choroba! – uśmiechnęła się poufale i sięgnęła zza pufy po drugi kieliszek, który musiała sobie wcześniej przynieść. Nalała sobie wina i prawiła dalej – Nic nie zaskarbi twojej sympatii tak jak wspólne objawy, podobne schorzenia i skutki uboczne!
- Ale ja nie jestem chora! – aż wstałam, by zużyć energię na podniesienie się z fotela, zamiast trzepnąć już dość trzepniętą rozmówczynię. Przy okazji również postanowiłam sobie napełnić kieliszek, bo na trzeźwo nie dało się tego znieść.
- Jesteś – pogłaskała mnie pobłażliwie – ale jeszcze o tym nie wiesz. Ale ja ci pomogę to sobie uświadomić – od tego tu jestem i być będę, chociażby codziennie właśnie w tym pięknym szarym swetrze – mówiłam ci już, że dzięki temu, że nie ma dużo lanoliny to mniej się brudzi i jest odporny na roztocza?
’No tak… dopadła mnie Histeria zdrowotna… tylko czemu teraz i tutaj?’ zatopiłam się w myślach, w dali galopowały alpaki, a pudło przed nami zarządziło napisy końcowe.
- Ooooo… To już koniec programu. Musisz iść. – skwitowałam ponownie wstając i zmierzałam do drzwi, by zmotywować ją do wyjścia.
- Ale jest jeszcze tyle programów; niewyjaśnione choroby, choroby zakaźne, grzybice różnego rodzaju, nie wspominając o chorobach wstydliwych… tyle mamy do obgadania… – powiedziała ze zdziwieniem.
- No niby tak… – zaczęłam powoli – ale, moja droga… przyjaźń buduje się stopniowo i hoduje jak… pasożyty.- wzdrygnęłam się na samą myśl o nich i swojej głupocie.
- No może masz racje… – niechętnie odpowiedziała, miętoląc róg swojego nieuczulającego swetra
- Na pewno mam. Spotkamy się innym razem, a przez ten czas nieobecny możesz przemyśleć wszystkie przypadki, które dzisiaj widziałyśmy i dokonać autoanalizy swojego jestestwa.
- To całkiem dobry pomysł, muszę przyznać – i przyznała dodatkowo kręcąc głową.- to do zobaczenia, przyjaciółko.
- To pa.- wycedziłam, a ona zniknęła.
Pozostawiła po sobie myśli pasożytnicze i najwyraźniej zaraźliwą, szarą alpakę.
Photo by Elizaveta Dushechkina on Unsplash