Podchodzi bardzo powoli, niepostrzeżenie… Delikatnie gładzi Cię po twarzy, gdy zawieje wiatr; zmierzwi włosy w chwilę po tym, jak zdejmiesz czapkę. Podsuwa Ci na początku kilka niewinnych myśli łaskoczących Twoje ego. Czeka na jedną małą szparę w logice, niewielką drobną przestrzeń, przez którą będzie mogła się wślizgnąć.. Próbuje Cię oswoić na odległość, by po czasie rozpocząć… tresurę.
Przejmuje Twoje zmysły i narządy, trawi je w słodkiej formalnie robiąc z Ciebie nowy okaz.
Karmi Cię naiwnymi myślami do tego stopnia że nawet żołądek nie będzie w stanie ich strawić… i zaciśnie się w formie protestu.
Zalewa Twoją głowę wspomnieniami wyrzutami, marzeniami o kolorze różu, który nie pozwala Ci zasnąć.
Wypełnia Ci płuca i wmawia, że już nie możesz sam oddychać.
Opiera się na Twoich ramionach całym ciężarem, by po jakimś czasie unieść Cię w górę – przekonuje Cię, że tylko od Was zależy co się z Tobą stanie.
Jeśli się p o s t a r a s z …
Jeśli się jej p o d d a s z…
Jeśli dasz się posiąść…
Jesteś marionetką w jej rękach; zmieniła Ci oczy w guziki a myśli pokrywa grubymi, różowymi nićmi.
Przepadasz za nią i przepadasz w jej uścisku tracąc cały zdrowy rozsądek.
I tak pozostajesz, unoszony na różowym, formalinowym haju, oglądając świat przez krzywe zwierciadło słoika.
Szczęśliwy, nieświadomy… zakochany.
A ona, Miłość, od czasu do czasu przyjdzie i przetrze Twój słoik z kurzu, popatrzy na Ciebie jak na starą fotografię i odstawi na półkę.