Łapiąc przypadkiem cudze spojrzenia muśnięte uczuciami, czuję się nieswojo.
Moje myśli rozpierzchają się nerwowo, pozostawiając jedynie smutek, że jestem tylko gościem, że one tak wędrują same, nieodwzajemnione.
Pragnę się z nimi połączyć, chociażby w bezsilności, otulić na chwilę zrozumieniem, ale przez to sama staje się chłodna, oderwana od kontekstu.
Trwam obmywana przez spojrzenia nieprzeznaczone dla mnie, błądzące w niebycie niespełnienia; trwam czując się taka nie na miejscu, taka niczyja.
Smutek uzależnia, miłość sprawia ból, a cierpienie przepięknie odbija się w blasku księżyca.
Widocznie tak już musi być.
Marto, miłość nie sprawia bólu.
Miłość jest ukojeniem wszystkich smutków świata.
Dla mnie miłość jest żywiołem, który bywa kapryśny; ponieważ ściśle łączy się z człowiekiem, który w swoim całym pięknie jest niesamowicie niedoskonały 🙂
Ludzie, nawet najbliżsi czasami zadają ból, często nieświadomie (najczęściej sami zadajemy sobie ból nadinterpretując ich poczynania).