Czuję się letnio… dawny żar powoli uchodzi ze mnie i pędzi jak ranne zwierze na oślep, byle dalej.
A ja… jestem letnia; moje ciało leży bezwładnie z otwartymi oczami łaknącymi oświecenia… Na mą bladą twarz jak niespodziewany deszcz spada lekki uśmiech zażenowania całą tą sytuacją i tym… że mnie widzisz… tym, że patrzysz. W ostatnim akcie ze 100 możliwych łapię się za serce by z jego pomocą powstać i uciec byle dalej, ale już po dwóch sekundach zaniechałam tego planu z braku… serca. W klatce moich żeber jest tylko zimna pustka, zapewne winowajczyni mojego wyletnienia.
Jestem już nieożywiona, otulona chłodnymi kalkulacjami i rozmytym makijażem. Wokół mnie śniegi i czerń nocy przenikające się w miłosnych uniesieniach.
Wystygłam na śniegu z otwartymi oczami czekając na Ciebie. Przyszedłeś, ale wtedy gdy w miłości zaślepiona marzyłam o nas. Przyszedłeś. Ale tylko po serce.
Lekkość prozy, wieloznaczność poezji. Uwielbiam! Aż żal, że nie jestem bohaterem opowiadania.