Malinowe piwonie

Od dwóch lat karmiłam się miłością z papieru. Odkąd wyjechałeś zostało mi tylko czekanie na tę jedną środę w miesiącu, kiedy listonosz odwiedzał nasz dom i przynosił list od ciebie. Dziwiłam się trochę, gdy zdecydowałeś, że mieliśmy pisać do siebie listy, ale z drugiej strony wydawało mi się to szalenie romantyczne. Tyle lat razem i nagle dzieliło nas tysiące kilometrów, a ja czekałam aż napiszesz, ze mogę już przyjechać. Każdy list otwierałam ostrożnie nożykiem, tak jak mnie uczyłeś, i przyglądałam się papeterii; przybliżałam do twarzy, by sprawdzić czy tobą pachnie. Tym razem były to malinowe piwonie na biszkoptowym papierze. Wyobrażałam sobie, jak pochylałeś się nad kartką, jak dociskałeś pióro stawiając kropkę. Na pewno ważyłeś każde słowo; z kaligraficzną dokładnością ustawiłeś litery, nakazałeś im wniknąć w kremowy miąższ i stać się faktem.

Fakty. Każda twoja opinia, każdy osąd się nim stawał; uwielbiałam to w tobie i jednocześnie nienawidziłam. Ten suchy ton, bezdenna pustka w oczach, gdy wydawałeś werdykt. Pamiętam, gdy powiedziałeś mi, że jestem twoja; w ten sam beznamiętny sposób. Moje serce chciało wyskoczyć mi z piersi, cała drżałam; ekscytacja i przerażenie mieszało mi w głowie i nie wiedziałam wtedy, czy uciec czy wpaść ci w ramiona. Ty wiedziałeś. Jak zawsze wiedziałeś najlepiej, co robić. Zamiast mnie objąć złapałeś mnie stanowczo za ramiona i spojrzałeś głęboko w oczy. Kiedy się uspokoiłam, wziąłeś moją twarz w dłonie i przybliżyłeś do swojej, po czym wyszeptałeś: ‘mała, teraz ja muszę ci wystarczyć’. Znaliśmy się wtedy cztery miesiące i wiedziałam, z czym się to wiąże. Od tamtej pory do czasu malinowych piwonii zawsze się z tobą zgadzałam i byłam ci posłuszna.

Gdy czytałam ten list po raz trzeci zamieniłam czerwone piwonie w plamy i powyginałam litery; niektóre pozlewały się ze sobą tworząc brzydkie kleksy. Gdybyś tylko widział, jak znowu zniszczyłam twoje dzieło moimi przewrażliwieniem, na pewno poczerwieniałbyś ze wściekłości. W końcu tyle energii włożyłeś w to listowne pożegnanie. Nawet wysiliłeś się na trzy zdania, w których piszesz kilka miłych słów. Cóż za poświęcenie! Po siedmiu latach wyrzucasz mnie ze swego życia na bruk, bezradną, niezdolną do decydowania o sobie, bez swojego zdania.

Dałam ci całe życie, oddałam swój charakter, znajomych i rodzinę, a teraz ty dałeś mi garść piwonii w pożółkłym papierze. Na pewno po napisaniu listu zapaliłeś papierosa, tak jak zawsze przy wydawaniu wyroku. Nie mogłam się pozbyć przeświadczenia, że patrząc w dal z tymi pustymi oczami powiedziałeś wtedy suchym tonem: ‘No mała, czas się pożegnać – piwonie muszą ci wystarczyć.’

 

Photo by Annie Spratt on Unsplash

 

 

 

One Reply to “Malinowe piwonie”

  1. Czekanie..czekanie..nadzieja…to chyba trudniejsze niż rozpacz po stracie.Czekanie dobija, zatruwa, niepokoi i bardzo, bardzo niszczy. Chwila zerwania jest trudna, ale męczy mniej. Odradza. Powoli, ale odradza. Uczy znowu wiary w siebie tak kruchej bo przez długi czas podporządkowanej Temu Jednemu. Dlaczego kobieta, krucha a jednocześnie bardzo twarda zatraca siebie dla mężczyzny???? Czemu konstrukcja kobiety jest właśnie taka?
    Znowu wspaniałe myśli. Wierzę, że to myśli odradzające, silne, że to słowa uzdrawiające przelane na papier. Dużo w nich moich przemyśleń i prawd. Rozważań, nauki i nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.