Widzę ją radośnie błąkającą się po opuszczonej kamienicy. Pukle blond włosów całują jej pękate poliki, a sznurkowy naszyjnik dynda wesoło podskakując przy każdym śmieciu, zniszczonym krześle czy pajęczynie.
Nikt jej nie powiedział, co jest szpetne, a czego powinna się bać; z otwartymi ramionami przyjmuje obdrapane ściany, ciekawością omiata ciemne zakamarki. Kurz przytula jej błękitny sweterek i czarne lakierki, owady tańczą wokół niej, a pająki oddalają się z pokłonem.
Widzę cię, błąkającą się po opuszczonej kamienicy. Tlenione włosy wchodzą ci do oczu, sznur z zawadiacką pętlą wisi i czeka na swoją kolej, by nie utonąć w ruchu. Nikt ci nie powiedział, co jest radosne, a co piękne; z otwartymi ramionami pytasz ścian, przerażonym wzrokiem zerkając na ciemne zakamarki. Kurz pochłania twój szary sweter i conversy, owady ucztują na tobie a pająki uciekły.
Widzę siebie błąkającą się po opuszczonej kamienicy. Włosy rozmazują moje rysy, a sznur naprężył się i nie dopuści już do żadnych pogoni. Nikt mi nie powiedział, jak to jest być zawieszonym, rozwieszonym pod sufitem niczym nieżywa ozdoba świąteczna; smukła, zgodna ze światem i pogodzona ze swoim losem. Kurz przegląda się w bielmie moich oczu, owady tańczą nad pustym ciałem, a pająki tkają powitalny tren.
Wspólnie z moją nieobecnością czekamy na małą dziewczynkę…
Czy o takie koło chodzi w życiu?