Sznurkowe rozmowy

Zaczynało się dosyć zwyczajnie, od szeptów krytyka wewnętrznego. Z drugiej strony, zdecydowany głos rozsądku podpowiadał, bym nareszcie zrobiła porządek z tym dziwnym mózgiem. A co było z nim nie tak? Zajęło mi chwilę, by zdać sobie sprawę, gdzie go mogłam znaleźć. Pogłaskałam się po prawie gołej czaszce, by się w końcu ruszył. Niestety. Mój mózg się obraził. Miał dzień na nie. Ot, taki bunt czterolatka w ciele trzydziestopięciolatki. Normalka. Poczułam szorstkość sznurka na skórze.

Lista zadań, którą przygotowałam, uśmiechała się do mnie zalotnie, a na obietnicach, które złożyłam znajomym nie wysechł jeszcze tusz. „To ma być produktywny dzień!”, warczałam na moich rozmówców, a oni zdziwieni zamilkli… by po chwili zasypać mnie gromkim śmiechem. Dźwięk ten przyprawiał mnie o zawrót głowy. Mózg wydzierał się oburzony: „Dzisiaj mamy bad brain day* i już!”. Nie dałam za wygraną i wstałam. Złapałam listę i wpatrywałam się w nią, jak kiedyś wpatrywało się w obrazki, by zobaczyć wypukłe kształty wychodzące przed powtarzające się ślaczki. Nie było dodatkowego kształtu. Tylko litery. Krytyk znowu zaklinał moją nieudolność, jakby był w stanie słowami mnie sparaliżować. Rozsądek się topił, słychać go jakby był pod wodą. A mózg z radością postanowił sobie uciąć triumfalną drzemkę. Wyłączył się na tyle, że nie mogłam zrobić najprostszych rzeczy. Sznurek, jak wąż wił się na moim ciele.

Śniadanie? A gdzie był (chleb/wędlina/może jakieś warzywo? Ale co tam pasuje?). Gryzłam suchą kromkę z wielką frustracją i popijałam ten rarytas gorzką, brązową wodą, chyba kawą (nie wiedziałam, czy zbożową, czy bezkofeinową – już nie pamiętałam co wsypałam). Kawa nie pomogła (przypomniałam sobie, że nigdy nie pomagała), ale poparzenie języka trochę mnie pobudziło. Mózg otworzył jedno oko, by zbadać sytuację, po czym je zamknął. Zaczęłam szukać telefonu, by spojrzeć, ile mam czasu do wyjścia do pracy. Po dziesięciu minutach szukania w całym mieszkaniu, uświadamiam sobie, że trzymam ją w lewej dłoni. No przecież! Skąd miałam się domyśleć, skoro jestem praworęczna? Węzły zaczynają mnie uwierać.

Tak czaczynał się dzień zwany przeze mnie marionetkowym. Stawiałam kolejne kroki jak powieszona na sznurkach marionetka, która starała się uciec spod czyjejś władzy. Wszystkie ruchy i myśli są prowadzone na sznurku. Całe życie na nim wisi. Sznurek nie jest dobrym przewodnikiem.

*bad brain day – dzień, w którym twój mózg nie jest w formie. Czas, gdy osoba z adhd nie jest w stanie wykonywać czynności, które zazwyczaj przychodzą jej z łatwością lub automatycznie. Proces decyzyjny jest bardzo zaburzony, a energia jest na bardzo niskim poziomie. Można to porównać do „mgły mózgowej”, której doświadczają osoby podczas lub po odchorowaniu COVID19

Histeria na zdrowie

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie; wiatr wściekle dął w okna, jakby chciał wyrazić sprzeciw nadchodzącej jesieni. Siedziałam w fotelu w dresach, bez makijażu i obawy, że ktoś mnie tak zobaczy. Wolna od trosk i tuszu do rzęs, popijałam wino z ulubionego półlitrowego kieliszka, przerzucając kanały kolorowego pudła. Wtedy obok mnie na pufie pojawiła się ona; drobna, w czarnych rajstopach (jak później się okazało, rajstopach nie byle jakich, ale pobudzających krążenie), i szarym, luźnym swetrze. Popatrzyłam na nią zdziwiona, ale zanim otworzyłam usta, ona zasypała mnie historią na temat swetra, nie- owczego, ale alpakowego, jaki on jest lżejszy i nie uczulający, wspaniały sweter- lekki i wygodny, a przede wszystkim modny, bo szary, a szary nie wychodzi z mody. Jej słowa zawijały się wokół mnie jak szal i miałam je już powyżej uszu, gdy w końcu umilkła i popatrzyła z poważną miną…

  • Ale wiesz, po co tu przyszłam? Bo przecież nie po to, by opowiadać o swetrze. – wybuchła śmiechem podnosząc nogi i połyskując rajstopami, odbijającymi światło telewizora.
  • Nie wie… – nie dała mi nawet dokończyć.
  • Jak to? Jakaś ty głupiutka… Swoją drogą, kochaniutka, ty też powinnaś sobie kupić coś, co poprawi ci samopoczucie ciała, coś co cię uzdrowi… ale na ploty jeszcze będziemy miały czas… – pochyla się i patrzy mroźnym błękitem – Przyszłam, byś włączyła TO.
  • Co? – patrzyłam i już nie byłam pewna, co bardziej mnie dziwiło: jej postać, przybycie czy szara alpaka ciągle biegająca mi po głowie.

Próbowała mnie zmrozić wzrokiem, a może zmrozić cały pokój? Może to sweter spowodował, że nie osiągnęła wystarczająco niskiej temperatury i zamiast lodu, pociekła woda… całkiem dużo wody. Lały jej się z oczu wodniste grochy, ogrochowując szare cudo.

  • Ja muszę to obejrzeć! Ty nic nie rozumiesz! – szlochała. – Bo mnie tu w prawym boku strasznie kuje praktycznie co piątek, a w kolanie chlupie jak w sedesie… A o łazienkowych sprawach już nie wspomnę… – zmarszczyła drobny nosek, dopełniając wyraz trwogi smutnym łukiem pełnych ust.
  • Powiedz, co chcesz obejrzeć, to ci włączę – mówiłam delikatnie, strącając asertywność w przepaść. Chciałam przy okazji zrzucić też alpakę, ale się skubana rozbrykała.
  • Naprawdę? – wpatrywała się we mnie zamglonym nieboskłonem, a dłońmi starannie poprawiła czarne włosy związane w zdrową cebulę. – Włącz 'ludzkie pasożyty’, są na trójce. – powiedziała, o dziwo, krótko.

Nie chcąc dalej drążyć tematu, ni wywoływać kolejnych spazmów, włączam posłusznie 'trzy’ na pilocie i obie zagłębiamy się w rzeczy, których wolałabym nie być usłyszeć. Czułam się jak na torturach, czułam każdy mięsień i wijące się stworzenia pod skórą… i w trzustce, i w stopie… i w ogóle… zwłaszcza w ogóle… Nie wiedziałam, czy lepiej zemdleć, czy wypłakać, a może znowu wybuchnąć… choć kolejne otwarte rany będą tylko zaproszeniem dla wijących się gości…

Spojrzałam kątem oka na moją towarzyszkę… a ona… się śmieje. Bezczelnie szczerzy ząbki, lekko mruży oczki, za których kąciki trzymają ją zaciekle kurze łapki.

  • Też to czujesz, prawda? – zapytała prawie bezgłośnie, aż mnie ciarki przeszły… a właściwie… czy to na pewno były ciarki… mam taką nadzieję…
  • Tak… każdy przypadek na sobie czuję, a ciebie to tak bawi? – syknęłam czując się zdradzona, chowając empatię do kieszeni. Alpaka już się nie zmieściła.
  • Oczywiście, że raduje mnie fakt, iż nie jestem sama! Nic tak nie cementuje przyjaźni jak stara, dobra choroba! – uśmiechnęła się poufale i sięgnęła zza pufy po drugi kieliszek, który musiała sobie wcześniej przynieść. Nalała sobie wina i prawiła dalej – Nic nie zaskarbi twojej sympatii tak jak wspólne objawy, podobne schorzenia i skutki uboczne!
  • Ale ja nie jestem chora! – aż wstałam, by zużyć energię na podniesienie się z fotela, zamiast trzepnąć już dość trzepniętą rozmówczynię. Przy okazji również postanowiłam sobie napełnić kieliszek, bo na trzeźwo nie dało się tego znieść.
  • Jesteś – pogłaskała mnie pobłażliwie – ale jeszcze o tym nie wiesz. Ale ja ci pomogę to sobie uświadomić – od tego tu jestem i być będę, chociażby codziennie właśnie w tym pięknym szarym swetrze – mówiłam ci już, że dzięki temu, że nie ma dużo lanoliny to mniej się brudzi i jest odporny na roztocza?

’No tak… dopadła mnie Histeria zdrowotna… tylko czemu teraz i tutaj?’ zatopiłam się w myślach, w dali galopowały alpaki, a pudło przed nami zarządziło napisy końcowe.

  • Ooooo… To już koniec programu. Musisz iść. – skwitowałam ponownie wstając i zmierzałam do drzwi, by zmotywować ją do wyjścia.
  • Ale jest jeszcze tyle programów; niewyjaśnione choroby, choroby zakaźne, grzybice różnego rodzaju, nie wspominając o chorobach wstydliwych… tyle mamy do obgadania… – powiedziała ze zdziwieniem.
  • No niby tak… – zaczęłam powoli – ale, moja droga… przyjaźń buduje się stopniowo i hoduje jak… pasożyty.- wzdrygnęłam się na samą myśl o nich i swojej głupocie.
  • No może masz racje… – niechętnie odpowiedziała, miętoląc róg swojego nieuczulającego swetra
  • Na pewno mam. Spotkamy się innym razem, a przez ten czas nieobecny możesz przemyśleć wszystkie przypadki, które dzisiaj widziałyśmy i dokonać autoanalizy swojego jestestwa.
  • To całkiem dobry pomysł, muszę przyznać – i przyznała dodatkowo kręcąc głową.- to do zobaczenia, przyjaciółko.
  • To pa.- wycedziłam, a ona zniknęła.

Pozostawiła po sobie myśli pasożytnicze i najwyraźniej zaraźliwą, szarą alpakę.

Photo by Elizaveta Dushechkina on Unsplash

Histeria na dom

Mieszkając w starej kamienicy, dzieliłam te cztery kąty ze Strachem. Niegdyś, mój współlokator był dość jednostajny w działaniach; całymi dniami wygrywał marsze na rurach od kaloryferów lub prowadził zażarte dyskusje ze starym, skrzypiącym parkietem. Ceniłam sobie jego przewidywalną naturę i nawet, gdy kłótnie czy melodie przelewały się na godziny nocne, odnajdywałam w tym pewnego rodzaju bezpieczną ostoję. Wszystko zmieniło się po wybuchu, gdy w jednym z kątów w kolorze butelkowej zieleni zagnieździła się ona… Histeria Domowa; z plątaniny myśli uwiła sobie sieć i rozłożyła się na niej wyzywająco, wyczekując adoratorów. Strach, najwyraźniej, powziął rękawicę i rozpoczął prześcigać się w pomysłach; to migać światłem z latarni, to cieniem postacie malował, odgrywał serenady na szafkach i spadających ubraniach z wieszaka. Dwoił się i troił, by ją zaspokoić… Ona, Histeria Domowa, spoglądała na niego, jak na stare zakurzone pudełko; to z lekkim sentymentem, to z litością.

Pukle czarnych włosów kręciła na palcu, ściągała wąskie usta wybałuszając oczy. Nie była okazem piękna, lecz przyznać jej trzeba, że dwie pary rąk i dwie pary nóg dodawały jej uroku. Siedziała jak dumne pajęczysko; prezentowała wielkie piersiska uwięzione w czerwonej sukni i kabaretki na czterech nogach zakończonych czarnymi szpilkami z czerwoną podeszwą- bo jakże by inaczej? – przecież takimi butami najlepiej porusza się po pajęczynie.

Siedziała i knuła planiska; obserowała mnie czarnymi, czujnymi oczyskami. Wielkie miała argumenty i chytry plan… Dobić mnie chciała… sprzątaniem.

Dzień w dzień, rozkochane w niej pająki wiły nowe sieci. Dzień w dzień rozkazywała paprochom, by swoimi włochatymi łapkami brudziły szklanki i talerze. Strach z jej rozkazu rozrzucał ubrania i lepił koty z kurzu. Koty te, rozmiałczone do granic możliwości, z kolei zatrudniła do lizania okien i podłogi; wszystko w szarej ślinie i wzorzystych smugach. Omiatała zakurzoną miotełką wszystkie meble i regały, nie znała litości – wszystko ginęło pod warstwą białego popiołu – domowych Pompei jej się zachciało!

I gdy wydawało się, że gorzej być nie może, że to wszystko już przelewa brudną czarę… zaczęła…

MARUDZIĆ

  • Jak ty się nie wstydzisz?
  • Co z ciebie za gospodyni?
  • Tyle programów oglądasz w telewizji – swój dom sobie lepiej obejrzyj!
  • Przez okna już nic nie widać prócz kurzu…
  • Co z ciebie za kobieta?
  • Nikt do ciebie nie przyjdzie, do tego syfu!
  • Facet cię pogoni, bo nie sprzątasz!
  • Nie pójdziesz spać póki tego nie umyjesz!
  • Czy ty urodziłaś się w oborze?

I drążyła na przemian: pytaniami i wyzwiskami, pot jej spływał po puklach, które od wilgoci zamieniały się w afro. Poliki nadymała z wściekłości, miny strzelała szaleńcze i pokazywała swoje cztery wielkie ręce w rękawiskach białych ubrane – gotowe już na testy i ustawianie. A ja miałam nadzieję, że podczas jednego z ataków tej sprzątaniowej furii, tak się nadmie, że wybuchnie…

Do F.

Gdy byłam małą kropką, siedziałaś w kąciku moich ust i spijałaś woń świeżego papieru. Gdy obrastałam w słowa, a później w wyrazy, widziałam jak rośniesz ze mną, jak nabierasz kształtów. Twoje błękitne futro lśniło w blasku stalówki, a ja czułam, że nie grozi nam skreślenie, bo możemy na sobie polegać. Karmiłam cię moimi emocjami i smakowitymi myślami, byś mogła mnie obronić przed wypisaniem. Ale gdy zaczęłam się wypisywać, gdy tusz nadawał literom desperacki posmak, uwięziłaś mnie między kratkami.

Beztuszną.

Bezkształtną

Teraz umieram nie zapisawszy ostatniego słowa, bez możliwości skończenia żywota tym, czym je zaczęłam.

Urwana

Zaschnięta

Rozpadłam się na drobne, którymi płacisz za parking. Pokładałam nadzieje, w które ty wycierasz zabłocone buciory. Rozwarstwiłam swoje zdanie, byś miała gdzie poupychać swoje przebrzmiałe ego. Zamieniłam swoje nastawienie na kolorowe soczewki, by żyło ci się lżej. Spapierzyłam się, byś miała czym się podetrzeć.

Stałam się częścią twojego życia. Częścią podstawową. Częścią niezawodną. Częścią zawodną.

Photo by Nicolas Thomas on Unsplash

Akwarela

Akwarela

Wspaniale być akwarelą; rozmywać się na kartce papieru, przenikać bystro w fakturę i mościć się w jego bieli.

Cudownie być akwarelą; niknąć od kilku kropel, zatracać się w wahaniu artysty, zastygać będąc niedopełnioną.

Continue Reading

Papierówka i maszyna do pisania

Uwięziona w maszynie do pisania przeżywam swoje życie podwójnie.

Każde słowo odznacza się na moim ciele, zadrukowuje moje wnętrze… Próbuję się uchylać od kolejnych liter, skaczę z nastroju w nastrój, staram się ją roztroić, ale jest bezlitosna… beznamiętnie spisuje każdy znak zaczerpnięty z otoczenia i wyrzyna je na mojej skórze. Continue Reading

Rozdarta koszula

Porzucona na krześle przy oknie, wpatrywałam się w wiatr, który strofował rozpierzchnięte liście. Marzyłam o tym, że po uchyleniu okna wleci do pokoju i porwie to, co ze mnie zostało. Siedziałam nieruchomo, z wywiniętym duchem na lewą stronę, hipnotyzując się powietrzem…

Continue Reading

Zdrada

’Czy nie możemy żyć we troje?’ – spytałam niepewnie, patrząc proszącymi oczami to na Erosa, to na Agape, których twarze wykrzywiał grymas niezadowolenia. Siedzieli przede mną; ona na fotelu, elegancko, dostojnie, on miotał się na krześle próbując znaleźć wygodną pozycję. Ja na niebieskiej pufie, poziom niżej od nich, dzierżyłam komputer w swojej obronie i elektroniczną, białą kartkę – symbol poddania się. Continue Reading

Bojowe nas-troje

Nas- troje; siedzimy wspólnie knując strategię, mierzymy siłę na zamiary wstrzymując burzę w szklance wody. Jeszcze pogrzmiewa gdzieniegdzie, jeszcze się błyska od rzeczywistych błahostek, po czym cichnie i pozwala nam działać dalej. Continue Reading